Członkowie GKP spotkali się na nadzwyczajnym walnym zebraniu. Rozmawiali o nadzwyczajnie beznadziejnej sytuacji klubu. I nie pierwszy raz apelowali do władz miasta o pomoc.
- Spotkaliśmy się, ponieważ sytuacja jest niewesoła. Na dziś nie mamy środków na grę w pierwszej lidze. Potrzebujemy wsparcia z zewnątrz, czekamy na pomocną dłoń od miasta - rozpoczął zebranie prezes GKP Sylwester Komisarek.
Klubowi działacze opowiadali o zadłużeniu GKP. W czerwcu klub miał na minusie aż 905 tys. zł. - Te zadłużenie wyszło z tego, że w poprzednim roku dostaliśmy 1 mln 850 tys. zł od miasta. Liczyliśmy, że takie samo wsparcie dostaniemy teraz. To był nasz błąd, nie mieliśmy gwarancji, a zaplanowaliśmy te pieniądze. Miasto dało nam 1 mln zł i się przeliczyliśmy. Dlatego teraz czekamy na wyraźną deklarację. Nie wiemy, jak zbudować budżet. My teraz musimy przygotować preliminarz - opowiadał wiceprezes klubu Tadeusz Babij.
Działacze zaprosili na walne prezydenta Gorzowa Tadeusza Jędrzejczaka. Prezydenta nie było. Pojawiła się za to przewodnicząca rady miasta Krystyna Sibińska.
Zwracała uwagę działaczom. - Najprościej jest powiedzieć tym, którzy już pomagają: dajcie nam jeszcze. Brakuje mi na tym spotkaniu potencjalnych sponsorów. A czy członkowie zarządu dali z siebie wszystko, aby znaleźć nowych darczyńców? - pytała.
Nie zadeklarowała, że miasto da pieniądze na piłkę. Ale obiecała, że jeśli prezydent zaproponuje zmiany w budżecie, będzie namawiała radnych, aby dodatkowe wsparcie do GKP trafiło.
Działacze żalili się także na sprawy licencyjne. Klub musi spełnić 18 warunków. I jednego na pewno nie spełni do końca miesiąca.
- Mam we wtorek spotkanie w ZUS-ie. Będziemy rozmawiać o ugodzie. Klub zalega 100 tys. zł, 60 proc. tej kwoty musimy zapłacić z miejsca - poinformował prezes Komisarek. Wiceprezes Babij precyzował: - Na pewno w pierwszym terminie nie dostaniemy licencji. Bo PZPN nie czeka na pismo, że załatwiamy. PZPN czeka na konkret. Pozostanie nam więc komisja odwoławcza - ostrzegał Tadeusz Babij.
I na koniec... złożył rezygnację z funkcji członka zarządu gorzowskiego klubu. - Jestem związany z Gorzowem od ponad 40 lat. To, co mnie spotkało na meczu z Widzewem, było bodźcem, aby przemyśleć moją przyszłość w GKP. Po steku wyzwisk, po tym poniżaniu mnie i mojej rodziny przez kibiców poczułem się fatalnie. Długo to we mnie dojrzewało. Ale podjąłem decyzję, że angażowanie się dalej w społeczną pracę dla GKP nie ma sensu. Skoro kibice wiedzą lepiej, to niech wejdą do zarządu - powiedział na walnym Babij.