Otóż kibice Stilonu, na jednym ze spotkań na naszym stadionie, przez kilkadziesiąt minut domagali się powrotu do zespołu gorzowian usuniętych ze składu przez trenera Broniszewskiego. Używali nieparlamentarnych słów, byli agresywni i stanowczy. Okazało się, że ich działania były skuteczne - klub pozbył się szkoleniowca, który nie lubił gorzowian, a jego następca natychmiast dokonał pożądanych zmian w składzie. A podkreślić należy, że gorzowskim fanom można wiele zarzucić, ale nie to, że los Stilonu był im obcy, bo i wtedy, kiedy grał on mecze w piątej lidze, po okolicznych wsiach kibicowali mu ostro, wiernie i licznie. Drugie zdarzenie miało miejsce w
Stalowej Woli. Prezydent tego miasta najpierw pogratulował koszykarzom miejscowej Stali awansu do ekstraklasy, ale zaraz potem dodał, że kasę na przyszły sezon da tylko wtedy, kiedy w zespole grać będą wyłącznie Polacy. A jeśli komuś się to nie podoba, to proszę bardzo - może szukać innego sponsora.
Trzecie zaś wydarzenie miało miejsce na stadionie Stali Gorzów w ostatnią niedzielę. Nieszczęśliwie dla Thomasa Jonassona tak się złożyło, że nie mógł przyjechać na mecz ligowy z Atlasem. Nieszczęście jednego okazało się szansą dla drugiego - maturzysty Pawła Zmarzlika, ale chyba nie tylko dla niego. To właśnie on, zupełnie nieplanowanie wystartował w meczu i natychmiast zdobył
serca kibiców. Wywalczył kilka punktów i to wszystkie na przeciwnikach, a stylem jazdy i
sercem pokazał, na kogo winien stawiać trener i kogo chcą kibice. Po meczu z Atlasem nie wyobrażam sobie, aby ponownie miejsce Zmarzlika zajął Jonasson, który przez trzy lata nie zrobił żadnych postępów (w tym sezonie odpadł już w pierwszej rundzie mistrzostw świata juniorów, przegrywał z nieznanymi Finami i Norwegami). To z kolei oznacza, że oba miejsca juniorskie zajmą gorzowianie. Na dobry początek chociaż tyle musi kibicom wystarczyć. W przyszłości można pomyśleć o kolejnych gorzowskich wzmocnieniach. Polityka usuwania wszystkiego co gorzowskie została zastopowana, choć przypadkowo. Występy Zmarzlika dały widowni o wiele więcej radości niż cały sezon startów Rune Holty.
Jaki z tych zdarzeń płynie wniosek? Ano taki, że mamy już dość obcych i chcemy swoich. Takich, którzy będą chcieli dać z siebie więcej niż mogą, bo będą dawać swoim - kolegom z jednego miasta czy nawet z jednej ulicy. Kibice Stilonu dali sygnał. Teraz czas na kibiców Stali. Też winni skierować czytelny sygnał do władz klubu: chcemy naszych juniorów - Zmarzlika, Cyrana, Szewczykowskiego, zamiast skandynawskich wynalazków.
Obcokrajowcy, którzy w naszej lidze pojawili się 20 lat temu, byli konieczni. Nauczyli nas prawdziwego żużla - profesjonalizmu, dbałości o sprzęt, ambicji na torze. Hans Nielsen, Tony Rickardsson, Tommy Knudsen, Jason Crump - bez nich polska liga byłaby uboga i mało kolorowa. Dzisiaj też jest dla nich miejsce. Ale dla najlepszych, a nie dla miernot z całego świata, które hamują rozwój polskich talentów. Poza tym, oni najzwyczajniej się nam przejedli i znudzili. Po czterech ligowych kolejkach kibice narzekają na Tomasza Chrzanowskiego, Adama Skórnickiego, Rafała Okoniewskiego, ale są gotowi dać im kolejną szansę. Prawdziwe gromy są ciskane na obcokrajowców: Nichollsa i Watta z Wrocławia, dzięki którym Markowi Cieślakowi marszczy się skóra na głowie, bo włosy wyszły mu wcześniej. Hansa Andersena z Gdańska, który wziął wielką kasę i teraz udaje głupka, czy Chrisa Harrisa z Ostrowa, bądź co bądź uczestnika Grand Prix, który w ośmiu ostatnich ligowych biegach zdobył aż 6 pkt i sprawił, że tenże Ostrów przegrał trzy z czterech spotkań. Można wymieniać dalej, tylko po co? Fakty są nieubłagane - chcemy więcej swoich. I w piłce i w żużlu. Bo Gorzów to nie Londyn, ani nawet
Warszawa i Holcie tu pomnika nigdy nie postawią, choćby po polsku nauczył się mówić "dzień dobry".
Jerzy Synowiec - znany gorzowski adwokat, niegdyś prezes Stali Gorzów